Od dawna chciałam spróbować tych słynnych kuleczek. Zawsze interesowały mnie produkty mające skrajne opinie. Skrajne, bo Meteoryty albo się kocha, albo się człowiek zastanawia "WTF, za co tyle kasy?!". W sierpniu były moje urodziny, przyszedł kupon zniżkowy do perfumerii... No wiecie jak to jest. W końcu kupiłam.
Koniecznie chciałam wersję Aquarella, ale niestety Norwegia jest trochę w tyle z nowościami czy limitkami, więc musiałam obejść się smakiem. Za to w moje ręce wpadła stara limitowana wersja kuleczek z 2012 roku: Guerlain Perles du Dragon Meteorites.
W pięknej czarnej puszce zamknięto 30 gram kuleczek. Występują one w sześciu odcieniach:
- blado różowy i beżowy wyrównuje koloryt cery
- biały i złoty rozświetlają
- fioletowy i różowy/czerwony sprawiają, że buzia wygląda na wypoczętą i jeszcze bardziej ją rozświetlają
Zapach... No nie wiem... Fiołkowy? W każdym razie cudny. Przed każdym użyciem je wącham. Nie mogę się pohamować. Pachną kobieco, głęboko, ciężko... Pięknie po prostu.
Efektu Meteorytów niestety nie da się ująć na zdjęciu. Jest to bardzo subtelne wykończenie makijażu. Taka wisienka na torcie. Zmiękcza rysy, wygładza... efekt fotoshopa naprawdę jest widoczny. To nie jest coś, co zakryje niedoskonałości czy zmniejszy pory czy też zrobi z twarzy taflę. Ale wierzcie mi, po nałożeniu kulek na jedną stronę twarzy, z odległości pół metra i więcej, różnica jest znaczna. Ciężko ubrać w słowa to co robią smocze meteoryty - to po prostu taki magiczny, wróżkowy pyłek.
I nie wyobrażam sobie już nie mieć tego cudeńka w moich zbiorach. :)
I nie wyobrażam sobie już nie mieć tego cudeńka w moich zbiorach. :)
Ponadto są wybitnie wydajne. Używam ich przy każdym makijażu i nie widzę zużycia. Muszę też zaznaczyć, że to była wersja świąteczna, więc zawiera błyszczące drobinki. Mnie jednak ten delikatny efekt "blink blink" bardzo się podoba. Marzy mi się jeszcze prasowana, klasyczna wersja Meteorytów... kiedyś na pewno kupię. :)